Dziś pod murem dawnego aresztu przy ulicy Zagnańskiej w Kielcach znów zapłonęły znicze. Nie było syren ani wojskowych kolumn, ale pamięć wróciła z całą mocą. Dokładnie 44 lata temu, tej samej nocy, w tych samych murach zamykano ludzi, których jedyną winą była chęć życia w wolnym kraju.
13 grudnia 1981 roku stan wojenny wszedł do domów bez zaproszenia. Władzę przejęła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, a na ulicach pojawiło się wojsko. Jednym z internowanych był Stanisław Bieniek, organizator strajku w kieleckiej „Iskrze”.
Pojawił się człowiek z bronią. Korytarz był pełen ludzi, także z psami. Ktoś krzyczał: jesteście otoczeni
– wspominał dzisiaj.
Odmowa miała swoją cenę
Bieniek trafił do kieleckiego aresztu razem z ponad czterdziestoma innymi pracownikami zakładu. Podczas przesłuchań nie zgodził się na współpracę.
W dokumentach wszędzie jest: „odmówił”. Dlatego mnie tak wozili po całej Polsce
– mówi.
W pierwszych dniach stanu wojennego internowano około 5 tysięcy osób, z czego blisko 500 trafiło do Kielc. W skali kraju zginęło około 100 osób, a tysiące straciły pracę i normalne życie.
Strach zamiast codzienności
Wprowadzono godzinę milicyjną, zerwano łączność telefoniczną, a po jej przywróceniu rozmowy były kontrolowane. Wielu zmuszano do podpisywania tzw. lojalek lub wyjazdu z kraju.
Chciałem, żeby moje dzieci miały chleb i buty do szkoły, a nie władzę ludową
– podkreśla Bieniek.
Rocznica, która wraca
Co roku rocznica stanu wojennego gromadzi ludzi przed aresztem na Zagnańskiej. Tam, gdzie internowano opozycjonistów, składane są kwiaty i wieńce. Wieczorem w kieleckiej katedrze odprawiono mszę w intencji ofiar stanu wojennego. Po niej zapalono znicze pod figurą bł. ks. Jerzego Popiełuszki.
Marta Sztechnam

